czwartek, 19 sierpnia 2010

bonobo - black sands

Bonobo
Black Sands

2010, Ninja Tune








to, co robi Simon Green aka Bonobo, jest przykładem działalności artystycznej człowieka o niezwykłym talencie, osobowości, wrażliwości i miłości do muzyki. wiem, że powtórzę teraz słowa wielu ludzi recenzujących tę płytę, a także z pewnością to, co myśli wielu słuchaczy, ale powiem to i tak. już od pierwszego momentu, pierwszych kilku sekund „intro” wiadomo, że natrafiło się na coś niezwykłego, że czeka tu na odkrycie jakieś nieopisane piękno. to, co dzieje się na „black sands” później, rozwijając się z każdą minutą i trwając do ostatnich dźwięków, ciężko ubrać w słowa. język muzyczny bonobo na nowym albumie jest jeszcze dojrzalszy, jeszcze mocniej zakorzeniony w głębokim przeżywaniu muzyki, głębiej czerpiący z pokładów emocjonalnych bogatych brzmień autorstwa Greena, i jeszcze sprawniej grający na emocjach.

black sands to płyta perfekcyjnie skomponowana, zaaranżowana, zagrana, nagrana i wyprodukowana. Simon Green po raz kolejny pokazał, że jest profesjonalistą w stu procentach. na suchym profesjonalizmie na szczęście się nie skończyło. każda sekunda płyty jest nie mniej żywa niż flora i fauna lasu równikowego. black sands podróżuje jednak odważnie, to lecąc nad drzewami, to nurkując w oceanie, na chwilę zahaczając o miejski beton i szkło, tylko po to, żeby zaraz odbić się od niego i odwiedzić stratosferę.

podoba mi się kierunek w jakim kroczy bonobo. w pierwszych dwóch płytach, „animal magic” i „dial m for monkey”, brakowało mi trochę organiczności – były dla mnie zbyt miejskie, ludzkie, osadzone w „tu i teraz”. nie znaczy to, że mi się nie podobają. są świetne. ale trzecia płyta „days to come” była krokiem milowym w rozwoju bonobo. postawienie na żywe intrumenty, zarówno w studio, jak i na koncertach, zaproszenie do współpracy bajki, niemieckiej wokalistki o orientalnych korzeniach, zmieniło oblicze bonobo. nie była to zmiana radykalna, ale zauważalna i z pewnością wyszła Greenowi na dobre. choć utwory z bajką były dla mnie – znowu – zbyt miejskie, całość szła w kierunku bliższym pewnemu naturalizmowi (mam na myśli raczej warstwę symboliczną, nie czysto muzyczną). black sands jest kontynuacją drogi rozpoczętej przez „days to come”. jest tu jeszcze więcej przyrody, ekologii i filozoficznych pytań stawianych umysłowi skłonnemu do – być może przesadzonych – interpretacji, pijącemu ze słuchawek/głośników słodki napar przyrządzony przez bonobo. pytania bonobo stawia za pomocą dźwięku. uwaga, czasami głęboko je chowa, trzeba się nieraz mocno przysłuchać ;)

tym razem bonobo wspiera wokalnie andreya triana – czarnoskóra wokalistka o przyjemnym głosie, również związana z wytwórnią ninja tune. to właśnie utwory z jej udziałem promują „black sands”. bonobo i triana zgrali się bardzo dobrze. mnie jednak urzeka przede wszystkim kunszt muzyczny i producencki samego Greena.


dobrze się dzieje w wytwórni ninja tune. móc wydać taką płytę to zaszczyt.
dobrze się również dzieje u Simona Greena. nagrać taką płytę to sukces.

nr 3 Kong:

nr 6 We Could Forever:

nr 9 The Keeper:


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz